Klientka Biedronki otrzymała ponad 120 tys. zł za wypadek w sklepie

Marcin Pietraszewski
01.02.2016 11:14
A A A
Sklep Biedronka

Sklep Biedronka (Fot. Grzegorz Dąbrowski / AG)

Klientka Biedronki zasłabła podczas zakupów i upadając, przecięła sobie ścięgna i nerwy lewej ręki. Po czterech latach procesu sąd uznał, że odpowiedzialność za wypadek ponosi właściciel sieci handlowej. Kobieta dostała ponad 120 tys. zł zadośćuczynienia. Wyrok jest prawomocny.
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej
We wrześniu 2009 roku Barbara Niemczyk wybrała się z córką do Biedronki w Będzinie. W sklepie było wielu klientów i strasznie duszno. Podczas zakupów pani Barbarze zrobiło się słabo i chciała wyjść na zewnątrz. Kiedy dochodziła do linii kas, zasłabła. Upadając, chwyciła się wózka z wystawionymi paletami z kwiatami. Był on zakończony ostrymi, nieosłoniętymi, metalowymi krawędziami. Kobieta przecięła sobie na nich ścięgna i nerwy lewej dłoni. Pogotowie zabrało ją do szpitala.

Kierownik Biedronki przyznał, że wózki nie miały zabezpieczeń

Po wypadku okazało się, że pani Barbara ma niedowład lewej ręki. Nie może ruszać palcami. - O chwytaniu czegokolwiek nie ma mowy - podkreśla. Z tego właśnie powodu została zwolniona z pracy w handlu. Mimo że przeszła kilka operacji, nie przyniosło to żadnej poprawy. Specjaliści orzekli trwałą niesprawność dłoni, przyznano jej II grupę inwalidzką. - Po tych nieszczęsnych zakupach stałam się jednoręczna - wzdycha pani Barbara.

Jej córka dotarła do klientów Biedronki, którzy widzieli wypadek matki. Dostała od nich pisemne oświadczenia, w których potwierdzili, że wózek z kwiatami miał ostre, niezabezpieczone krawędzie. Dodatkowo kierownik będzińskiej Biedronki przyznał na piśmie, że "sklep jest przed przebudową i nie mamy zabezpieczeń na wózki. Nikt nigdy ich nie zabezpieczał, jak przychodzą z kwiatami, tak są wystawiane na sklep".

Kilkanaście miesięcy później kobieta wysłała do Jeronimo Martins, właściciela sieci sklepów Biedronka, wezwanie z żądaniem zapłaty 30 tys. zł zadośćuczynienia za doznane krzywdy oraz pokrycie kosztów leczenia. W imieniu spółki handlowej odpowiedziało jej PZU. Firma ubezpieczeniowa uznała, że pani Barbarze nie należy się wypłata, bo wózek z kwiatami posiadał atest, nie był uszkodzony, został prawidłowo ustawiony, a ostre krawędzie znajdują się w miejscach niedostępnych dla klienta w chwili dokonywania wyboru roślin. Ubezpieczyciel nie zmienił stanowiska nawet wtedy, gdy córka pani Barbary pokazała zdjęcia, na których widać ostre krawędzie z przodu wózka.

Prawnicy Biedronki w akcji

Kobieta ponowiła wezwanie do ugodowego załatwienia sprawy. Tym razem odrzuciło je Jeronimo Martins. - Nasz ubezpieczyciel po przeprowadzeniu postępowania wyjaśniającego stwierdził brak winy spółki w związku z wypadkiem - upierali się prawnicy właściciela sieci Biedronka.

Pani Barbara wynajęła więc adwokata i złożyła pozew przeciwko koncernowi. Domagała się 75 tys. zł zadośćuczynienia. - Razem z pełnomocnikami Jeronimo Martins w sądzie przeciwko nam stanęli przedstawiciele PZU, a także dostawcy wózków. Cała armia prawników - mówi Mariusz Ścibich, radca prawny reprezentujący Barbarę Niemczyk.

W trakcie procesu sędziowie zasięgali opinii ortopedy, traumatologa, psychiatry i psychologa. Chcieli wiedzieć, czy pani Barbara ma szansę na powrót do zdrowia. Potem na wniosek Jeronimo Martins powołano biegłych innych specjalności. Dlaczego? W dokumentacji medycznej pani Barbary była bowiem informacja, że przed wypadkiem miała zdiagnozowaną cukrzycę i była po zawale serca. Prawnicy Biedronki uchwycili się tego i chcieli ustalić, czy w takiej sytuacji kobieta mogła chodzić na zakupy. - Na szczęście specjaliści stwierdzili, że moja klientka z takimi schorzeniami mogła normalnie funkcjonować - podkreśla radca Mariusz Ścibich.

Sąd Apelacyjny odrzucił apelacje, wyrok jest prawomocny

Sąd Okręgowy w Katowicach przyznał Barbarze Niemczyk 75 tys. zł wraz z odsetkami. Jeronimo Martins nie odwołało się od tego wyroku. Apelację złożyło za to PZU. - Prawnicy ubezpieczyciela przekonywali, że nie ma żadnego związku pomiędzy zaniedbaniami ze strony pracowników Biedronki a szkodą mojej klientki oraz że sąd pierwszej instancji przyznał jej rażąco wygórowane zadośćuczynienie. Kwestionowali też odsetki od kwoty głównej - wylicza Mariusz Ścibich. Sam też złożył odwołanie od wyroku sądu pierwszej instancji.

Pod koniec zeszłego roku Sąd Apelacyjny w Katowicach odrzucił obie apelacje. Uznał, że spółka handlowa ponosi odpowiedzialność za wypadek klientki, a kwota 75 tys. zł wraz z odsetkami to właściwe zadośćuczynienie. Po trwającej cztery lata batalii kobieta dostała ponad 120 tys. zł. Lwią część tej kwoty wypłaciło jej PZU.

- Cieszę się, że to się skończyło. Żadne pieniądze nie wrócą mi jednak zdrowia - podkreśla pani Barbara.

Biedronka zapewnia, że bezpieczeństwo klientów jest dla firmy sprawą kluczową. "Dbałość o nie dotyczy nie tylko jakości produktów, ale także sposobu organizacji pracy sklepów oraz ich wyposażenia. Nasi pracownicy przechodzą szereg szkoleń w zakresie BHP, a stojaki na produkty są dostosowane do warunków ekspozycji oraz bezpieczne dla klientów" - napisało nam biuro prasowe Jeronimo Martins.

Prawnicy PZU zwrócili się do sądu o pisemne uzasadnienia wyroku. To pierwszy krok do złożenia skargi kasacyjnej. Czy ją złożą? Nie wiadomo. PZU nie odpowiedziało na nasze pytania.

Nikt nie pomógł nieprzytomnemu klientowi Biedronki. "Był po wpływem alkoholu" >>>
Biedronka Sosnowiec

Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu

Wypróbuj prenumeratę cyfrową Wyborczej

Nieograniczony dostęp do serwisów informacyjnych, biznesowych,
lokalnych i wszystkich magazynów Wyborczej.

Zobacz więcej na temat:

Zobacz także
Komentarze (10)
Zaloguj się
  • iberia.pl

    Oceniono 20 razy 18

Aby ocenić zaloguj się lub zarejestrujX