We
wrześniu 2009 roku Barbara Niemczyk wybrała się z córką do Biedronki w
Będzinie. W sklepie było wielu klientów i strasznie duszno. Podczas
zakupów pani Barbarze zrobiło się słabo i chciała wyjść na zewnątrz.
Kiedy dochodziła do linii kas, zasłabła. Upadając, chwyciła się wózka z
wystawionymi paletami z kwiatami. Był on zakończony ostrymi,
nieosłoniętymi, metalowymi krawędziami. Kobieta przecięła sobie na nich
ścięgna i nerwy lewej dłoni. Pogotowie zabrało ją do szpitala.
Kierownik Biedronki przyznał, że wózki nie miały zabezpieczeń
Po wypadku okazało się, że pani Barbara ma niedowład lewej ręki.
Nie może ruszać palcami. - O chwytaniu czegokolwiek nie ma mowy -
podkreśla. Z tego właśnie powodu została zwolniona z pracy w handlu.
Mimo że przeszła kilka operacji, nie przyniosło to żadnej poprawy.
Specjaliści orzekli trwałą niesprawność dłoni, przyznano jej II grupę
inwalidzką. - Po tych nieszczęsnych zakupach stałam się jednoręczna -
wzdycha pani Barbara.
Jej córka dotarła do klientów
Biedronki, którzy widzieli wypadek matki. Dostała od nich pisemne
oświadczenia, w których potwierdzili, że wózek z kwiatami miał ostre,
niezabezpieczone krawędzie. Dodatkowo kierownik będzińskiej Biedronki
przyznał na piśmie, że "sklep jest przed przebudową i nie mamy
zabezpieczeń na wózki. Nikt nigdy ich nie zabezpieczał, jak przychodzą z
kwiatami, tak są wystawiane na sklep".
Kilkanaście
miesięcy później kobieta wysłała do Jeronimo Martins, właściciela sieci
sklepów Biedronka, wezwanie z żądaniem zapłaty 30 tys. zł
zadośćuczynienia za doznane krzywdy oraz pokrycie kosztów leczenia. W
imieniu spółki handlowej odpowiedziało jej PZU.
Firma
ubezpieczeniowa uznała, że pani Barbarze nie należy się wypłata, bo
wózek z kwiatami posiadał atest, nie był uszkodzony, został prawidłowo
ustawiony, a ostre krawędzie znajdują się w miejscach niedostępnych dla
klienta w chwili dokonywania wyboru roślin. Ubezpieczyciel nie zmienił
stanowiska nawet wtedy, gdy córka pani Barbary pokazała zdjęcia, na
których widać ostre krawędzie z przodu wózka.
Prawnicy Biedronki w akcji
Kobieta ponowiła wezwanie do ugodowego załatwienia sprawy. Tym
razem odrzuciło je Jeronimo Martins. - Nasz ubezpieczyciel po
przeprowadzeniu postępowania wyjaśniającego stwierdził brak winy spółki w
związku z wypadkiem - upierali się prawnicy właściciela sieci
Biedronka.
Pani Barbara wynajęła więc adwokata i złożyła
pozew przeciwko koncernowi. Domagała się 75 tys. zł zadośćuczynienia. -
Razem z pełnomocnikami Jeronimo Martins w sądzie przeciwko nam stanęli
przedstawiciele PZU, a także dostawcy wózków. Cała armia prawników -
mówi
Mariusz Ścibich, radca prawny reprezentujący Barbarę Niemczyk.
W trakcie procesu sędziowie zasięgali opinii ortopedy,
traumatologa, psychiatry i psychologa. Chcieli wiedzieć, czy pani
Barbara ma szansę na powrót do zdrowia. Potem na wniosek Jeronimo
Martins powołano biegłych innych specjalności. Dlaczego? W dokumentacji
medycznej pani Barbary była bowiem informacja, że przed wypadkiem miała
zdiagnozowaną cukrzycę i była po zawale
serca.
Prawnicy Biedronki uchwycili się tego i chcieli ustalić, czy w takiej
sytuacji kobieta mogła chodzić na zakupy. - Na szczęście specjaliści
stwierdzili, że moja klientka z takimi schorzeniami mogła normalnie
funkcjonować - podkreśla radca
Mariusz Ścibich.
Sąd Apelacyjny odrzucił apelacje, wyrok jest prawomocny Sąd Okręgowy w
Katowicach
przyznał Barbarze Niemczyk 75 tys. zł wraz z odsetkami. Jeronimo
Martins nie odwołało się od tego wyroku. Apelację złożyło za to PZU. -
Prawnicy ubezpieczyciela przekonywali, że nie ma żadnego związku
pomiędzy zaniedbaniami ze strony pracowników Biedronki a szkodą mojej
klientki oraz że sąd pierwszej instancji przyznał jej rażąco wygórowane
zadośćuczynienie. Kwestionowali też odsetki od kwoty głównej - wylicza
Mariusz Ścibich. Sam też złożył odwołanie od wyroku sądu pierwszej
instancji.
Pod koniec zeszłego roku Sąd Apelacyjny w
Katowicach odrzucił obie apelacje. Uznał, że spółka handlowa ponosi
odpowiedzialność za wypadek klientki, a kwota 75 tys. zł wraz z
odsetkami to właściwe zadośćuczynienie. Po trwającej cztery lata batalii
kobieta dostała ponad 120 tys. zł. Lwią część tej kwoty wypłaciło jej
PZU.
- Cieszę się, że to się skończyło. Żadne pieniądze nie wrócą mi jednak zdrowia - podkreśla pani Barbara.
Biedronka zapewnia, że bezpieczeństwo klientów jest dla firmy
sprawą kluczową. "Dbałość o nie dotyczy nie tylko jakości produktów, ale
także sposobu organizacji pracy sklepów oraz ich wyposażenia. Nasi
pracownicy przechodzą szereg szkoleń w zakresie BHP, a stojaki na
produkty są dostosowane do warunków ekspozycji oraz bezpieczne dla
klientów" - napisało nam biuro prasowe Jeronimo Martins.
Prawnicy PZU zwrócili się do sądu o pisemne uzasadnienia wyroku. To
pierwszy krok do złożenia skargi kasacyjnej. Czy ją złożą? Nie wiadomo.
PZU nie odpowiedziało na nasze pytania.
Nikt nie pomógł nieprzytomnemu klientowi Biedronki. "Był po wpływem alkoholu" >>>
iberia.pl
Oceniono 20 razy 18
Aby ocenić zaloguj się lub zarejestrujX